ZAPAMIĘTAJ!
PRÓBUJĄC ZABIĆ MOJE DEMONY
MOŻESZ ZABIĆ TAKŻE ANIOŁY!




22 cze 2008

12 cze 2008

Myślę, że to wszytko przez STAROŚĆ...

Opadły emocje.
Czas uleczył potargane nerwy.
Przemyślałam to, co mnie ostatnio spotkało. Może to był odruch obronny...
Może to nie była jedynie chęć wiecznego podkreślania swego "ja", a po prostu starość, niemoc, lęk...
Może każdy wybuch złości był w owym przypadku walką z samym sobą?
Staram się poukładać te strzępy wydarzeń w logiczną całość, jednak emocje przeciwstawiają się jakiejkolwiek logice.
Wiem jednak, że będąc nawet na skraju tej drogi, nie zawrócę, bo kiedy powiedziałam A- muszę powiedzieć B.
Ale jak nie zwariować?
O jednym jestem przekonana - ba, żeby nie powiedzieć pewna - bo tylko głupcy sa pewni! Najbardziej boję się zniedołężniałej starości, niemocy, bezradności.
Obawiam się tego starczego zgorzknienia...
Ogromnie!!!
Młode dziewczyny nie wiedzieć kiedy - bo zaledwie w jakieś kilkadziesiąt lat, przeistaczają się w ledwo poruszające się - albo całkiem nieruchome kobiety, a rysy ich twarzy zmieniają się na ostre, oczy przenikliwe acz bez konkretnego wyrazu i ta złośliwość...
Młodzi chłopcy nie kopią już piłki, ale chętnie jeszcze "sprzedają" kopniaka czy kuksańca innym współtowarzyszom, opiekunom. W swych "silnie" dojrzałych latach, nie biegną już na podwórko, ale wciąż są przebiegli.
Obie płcie, mimo zaawansowanego wieku, świetnie sobie radzą w "strzelaniu precyzyjnym" i to ostrą amunicją - jaką jest dokuczliwe słowo, czynią to po mistrzowsku.
Można ich zakrzyczeć, można ofiarować obojętność - ale...
To oni - czy starość?
Można wybaczyć, przemilczeć i po raz kolejny pogłaskać ich dłoń.
Tylko kto w tej walce jest silniejszy - komu na dłużej starczy sił?
Czy starość musi nadejść?
Wiem, to idiotyczne pytanie...

8 cze 2008

Myślę... że to nie fair!

Ludzie pojawiają się i znikają.
Kochają i nienawidzą.
Wiążą ich zażyłości, problemy, sukcesy, porażki - można mnożyć przykłady.
Dzielą ich poglądy, różnice charakterów etc...
Wszystko to życie.
Normalne, zwykłe.
Upadamy i podnosimy się.
Zaśmiewamy się do łez i łzami zalewamy się ze smutku.
Cierpimy - najczęściej samotnie, w ciszy.
Radujemy się wspólnie i głośno.
Żyjemy - można powiedzieć - razem, obok siebie - ale odrębnie.
Zależy to od naszych charakterów, od naszych potrzeb.
To tak, jak ze szklanką do połowy pełną - czy pustą...
Optymista widzi inaczej, inaczej spocznie na niej wzrok pesymisty.
Obserwujemy.
Analizujemy.
Domniemamy.
Wyciągamy wnioski.
Ale nie róbmy tego jedynie w jedną stronę...
Widzimy innych, ale inni widzą nas!
Zapominamy...?
Nie wolno nam bezustannie skupiać uwagi jedynie na sobie. Potrząsać sumieniami innych na tyle, by poczuli się niezręcznie.
Nie powinniśmy znajdować wciąż nowych powodów, by zaciskać pętle na szyjach znajomych, przyjaciół - pełznąć po ich ciałach i jak boa - dusić swe ofiary.
To nieznośne.
Nie do przyjęcia.
Bez poczucia smaku i bez wyznaczenia sobie granic przyzwoitości w traktowaniu bliźniego.
Może warto czasem kogoś posłuchać... A warto!
Nie zawsze wewnętrzny głos podpowiada nam prawidłowe rozwiązania, warto czasem zrobić przeciąg i wpuscić do czaszki trochę świeżego powietrza. Bez względu na wykształcenie czy wiek...
A może właśnie przez wzgląd!
Jak to wygląda, kiedy najpierw tak rzadko mówimy o innych, o ich problemach - ba, nie zauważamy ich, pomijamy.
Puszczamy w eter jakieś chore slogany...
Pełne głupawych frazesów, wysublimowanych słów, które niestety nie załatwiają treści. Depczemy uczucia osób, które są nam przychylne, po czym - jak gdyby nigdy nic - zaczynamy czegoś wymagać, oczekiwać, wręcz upominać się "o swoje".
I nie dziwiłabym się dzieciom w piaskownicy, na pobliskim podwórku, ale osoby dojrzałe - hmm, może dorosłe lepiej zabrzmi.
Bo o jakiej dojrzałości można tu mówić?
Kiedy rozchwianie emocjonalne uwydatnia swój jęzor i liże, śliniąc wszystko wokół.
Antydepresanty, wizyta u specjalisty, mocne postanowienie poprawy - bezcenne!
Że też zawsze znajdą się tacy, którzy nakręcą spiralę, podgrzeją atmosferkę, zamieszają w kotle - po czym czują się jeszcze pokrzywdzeni...
Żałosne!
Zwykle są skłonni złorzeczyć i pomstować na innych.
Ktoś ich zawodzi, ktoś opuszcza, pomija, niedostrzega, lekceważy, uraża etc...
Zawsze są na skraju - albo radosci, albo smutku - ze skrajności w skrajność.
Oślepieni - własnym ego - nie dostrzegają - ani dobrego słowa, ani gestu - niczego!
To męczące!
Kulturalni, taktowni - nie mówią im o tym - milczą, ale i milczenie potrafi być wymowne... Załatwiają sprawę kwitując delikwenta zdawkowym komentarzem, pobłażliwym spojrzeniem, westchnieniem.
A w duszy im gra: BASTA! ; Natręcie - pozwól żyć!
Po co to wsztstko?
Dorosły człowiek w "słusznym" wieku, ma już swoje miejsce na ziemi [przynajmniej powinien], swoje pasje, Przyjaciół i wypchaną po brzegi walizę doświadczeń.
Nie mierzi go byle słowo, byle pusty gest, byle co...
Chyba, że jest się zadufanym w sobie "po kokardy" sobkiem, to owszem - wtedy rozumiem.
Do czego prowadzi taka gra?
Czemu takie postępowanie ma służyć?
Kogo zdeklasować, a kogo wynieść na piedestał?
Czy ma na celu "wyniszczenie" tych, którzy nie dają się zwyczajnie wkręcać w owe gierki?
Czy może "zawłaszczenie" tych, którzy pogłaszczą po raz enty...?
Tak czy siak - trzeba mieć niezły tupet!!!
Bo ileż można epatować własną osobą...!

1 cze 2008

Dzień Dziecka !!!

Wszystkim Pociechom - małym i dużym
WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO!!! - od dorosłych...